Jednego tylko pragnę – być kobietą po Jego myśli!
Bóg stworzył każdego z nas z miłości – nie z przypadku. Dlatego chce dla każdego z nas wszystkiego, co najlepsze, chce, aby każdy z nas był szczęśliwy w swoim życiu. Dlatego dla każdego z nas wytyczył pewną misję, pewne zadanie, które każdy człowiek musi spełnić, aby być szczęśliwym. Tę misję określił specjalnym powołaniem. Każdy je ma i naszym zadaniem jest je odkryć, przyjąć i z miłością realizować. Powołanie ma różne oblicza, tym, którym mnie obdarzył jest powołanie do życia zakonnego. Jak je odkryłam? Odkryć było bardzo prosto, trudniej było przyjąć i myślę, że tak jest najczęściej – w głębi serca wiemy, do czego Bóg nas wzywa, trudniej nam przyjąć tę „narzuconą” wolę. I tak było ze mną. Powołanie do życia zakonnego czułam od bardzo dawna, od najmłodszych lat. Nie wiem czy to, dlatego że moja ciocia też była zakonnicą (salwatorianką), że w mojej rodzinie jest trochę tych powołań zakonnych i kapłańskich i ciągle miałam styczność z takimi osobami a może po prostu, dlatego, że Jezus tak mnie ukochał, że zapragnął mieć dla siebie. Jednak ja chciałam iść swoimi drogami. Od zawsze pasjonował mnie sport, dużo trenowałam i w to wkładałam całe swoje serce. Z tym też wiązałam swoją przyszłość i nie dopuszczałam żadnych innych myśli. Miałam mnóstwo planów i realizowałam je konsekwentnie. A Bóg ciągle czekał. Po ukończeniu szkoły podstawowej, uczęszczałam do prywatnego liceum ekonomicznego, wciąż trenowałam, głównie lekkoatletykę. Głos Boży o życiu zakonnym wciąż nie ustawał, a zaczął szczerze mówiąc męczyć. Zwłaszcza, że kiedy zaczęłam chodzić do liceum, na mojej drodze pojawiały się osoby duchowne zwłaszcza księża, którzy wręcz porywali swoim życiem duchowym – to byli prawdziwi pasjonaci Jezusa. Byłam nimi zachwycona i to prowadziło do tego, że zaczęłam się zastanawiać. W drugiej klasie liceum, za namową mojej cioci - Salwatorianki, zdecydowałam się pojechać na rekolekcje do Goczałkowic - Zdroju. Pojechałam tam właśnie z myślą: „Boże, jeśli chcesz mnie w zakonie to daj mi jakiś znak, żebym poczuła w końcu pewność, że to ma być to. Jeśli nie to daj mi spokój”. Pojechałam. Rekolekcje przeżyłam ale odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie nie znalazłam. Wróciłam, więc do domu i dalej prowadziłam swoje życie, jak do tej pory – głos Boży odstawiłam na bok. Na rekolekcjach byłam jeszcze dwukrotnie. Prawdziwym przełomem był czas, kiedy po zdanej maturze, przyszła chwila na studia. Zaczęły się egzaminy wstępne – startowałam do szkoły oczywiście sportowej, dzięki której mogłam się potem dostać na AWF w Krakowie, a stamtąd droga na szeroki świat sportu stawała otworem. I wtedy nastąpił dramat: z powodu pechowej kontuzji musiałam zrezygnować. To było dla mnie nie do przyjęcia i nie potrafię opisać tego, co się wtedy ze mną działo. Zawalił się cały świat, dotychczasowe plany legły w gruzach. Wybrałam inny kierunek studiów. Po jakimś czasie znów powróciły myśli o zakonie – skoro nie chce mnie w sporcie, to może jednak w zakonie. Zaczęłam bardziej udzielać się w parafii, głównie były to spotkania Kręgu Misyjnego, który powstał w tym czasie. Bardzo się związałam z tą grupą – byłam z nimi przez 5 lat. Po ukończonych studiach licencjackich z ekonomii, pojawiła się znowu możliwość wyjazdu na rekolekcje do Salwatorianek. Postanowiłam pojechać, żeby odpocząć, ponieważ ostatni semestr był trudny, obrona pracy również. Rekolekcje w Goczałkowicach były dla mnie zawsze, dużym przeżyciem. Nie stawiałam Bogu pytań jak za pierwszym razem. Bawiłam się świetnie nie tylko dzięki nowym znajomościom, ale przede wszystkim dzięki temu, że czułam się blisko Boga. I stało się. Dostałam odpowiedź na pytanie, które zadałam na pierwszych rekolekcjach. To trudno opisać – człowiek ma niesamowitą świadomość tego, że pragnie żyć tak jak Bóg chce, już nie szarpałam się z Nim jak to często miało miejsce. Powiedziałam sobie: „Boże, ja nie chcę stąd wyjeżdżać” i szczerze mogę powiedzieć, że było to czyste pragnienie serca, które trwa do dziś, które nie ustało po paru dniach, że to nie był słomiany zapał i jakaś tam zachcianka. To była świadoma odpowiedź na Boży głos. To był Jego znak dla mnie, poczułam to zarówno w swojej duszy, sercu, umyśle, ciele, w mojej woli, wszędzie! I z tą radością pojechałam do domu. Postanowiłam wrócić tu za rok już z dokumentami w ręce. Jednak to nie było takie proste. Pragnienie serca było, lecz trzeba było jeszcze poinformować o tym parę osób, zwłaszcza moich rodziców, a to napawało mnie trochę lękiem i wstydem. Kiedy w końcu im o tym powiedziałam, czekał mnie trudny czas. Nie byli zachwyceni, mieli nadzieję, że nigdy tego ode mnie nie usłyszą. Przez pierwszy tydzień tato nie odzywał się do mnie, a mama płakała i błagała żebym to jeszcze przemyślała. Ja jednak byłam stanowcza, choć okropnie mnie bolało to, że tak ich ranię. We wszystkim pomógł Bóg. Przez ten tydzień nie było ani jednej nocy, która bym dobrze przespała i nie płakała. Było naprawdę ciężko, ale udało mi się przetrzymać te chwile – tę wytrwałość i upór mam od Boga, więc to Jego zasługa, że się nie poddałam. Zresztą pragnienie serca, które mi dał było silniejsze. Wszystko się uspokoiło, ale za namową rodziców zostałam jeszcze rok w domu. Kazałam Bogu długo czekać na siebie. Modliłam się tylko żebym przez ten czas nie utraciła tego daru powołania. Ten rok, który na początku wydawał mi się przekleństwem i czasem niesamowicie długim, był dla mnie prawdziwym błogosławieństwem, mianowicie: bardzo zbliżyłam się do mojej rodziny, niesamowicie związałam się z parafią i zdążyłam się zakochać. To była dla mnie kolejna ciężka próba, z której też wyszłam przy pomocy Bożej. Wiele dowiedziałam się o sobie i wiele się nauczyłam, za co Bogu z całego serca dziękuję. Dziś widzę jak Bóg błogosławi wszystkim tym, których musiałam w pewnym sensie zostawić – moim rodzicom, chłopakowi, przyjaciołom – są to osoby, które nadal kocham i które zajmują szczególne miejsce w moim sercu. Jednak pragnienie Bogu jest silniejsze od wszystkiego. Codziennie dostrzegam Jego znaki, potrafię je coraz lepiej odczytywać. Widzę Jego pomocną dłoń i tylko Jemu się powierzam. Patrząc z perspektywy czasu na moją drogę powołania widzę, że tylko Jemu mogę ufać. Pragnę pełnić tylko Jego wolę – choćby nie wiem jak bardzo było to wbrew mojemu „widzi mi się” – będę szczęśliwa! Codziennie uczę się i rozwijam, upadam i powstaję – dzięki temu wzrastam. Jednego tylko pragnę – być kobietą po Jego myśli!
z darem modlitwy s. Basia Szczygieł SDS
(pierwszą profesję złożyła w 2009 roku a śluby wieczyste 2014)
„…wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie.
On zaniesie Imię Moje do pogan i królów i do synów Izraela.
I pokażę mu, jak wiele będzie musiał wycierpieć dla Mego Imienia”
(Dz 9 15-16)